Pamiętam jak spotkaliśmy się z rodziną z Torunia i nie mogłam uwierzyć, że oni nie mają paszportu. Przecież oczywistym było dla mnie wyrobić ten dokument im wcześniej tym lepiej, żeby można było pójść do innego kraju. Nie potrafiłam zrozumieć, że są miasta, które nie graniczą z innym państwem. Dla mnie, osoby, która wychowała się w mieście granicznym, również widok obcokrajowców był normą. Pamiętam jakby to było wczoraj, gdy szłam z babcią i dziadkiem „za wielką wodę”(bo rzeka Olza oddziela Polskę i Czechy w Cieszynie) i stał pan, który krzyczał: „szwedzkie ucierki za super cenu!”, a kilka kroków dalej roiło się (i nadal roi) od sklepów, w których sprzedają Wietnamczycy (choć u nas mówi się „u Wietnamców”). Oraz to, że Czesi jak chodzili, tak nadal chodzą do Polski na zakupy, zwłaszcza po wiklinę. Do dziś nie wiem dlaczego akurat po wiklinę, ale często ich z nią widuję.
Nie zapomnę też czeskich dobranocek, a raczej ramówki, malutkiego krasnala, który zaczynał i kończył bajkę. Bo u nas, kiedy kończyła się Wieczorynka, przełączało się „na czecha”, żeby oglądać dalej i nie musieć iść wcześniej do łóżka.
Latem chodziło się z rodzicami na basen, rzecz jasna, na Czechy, bo ładniej i czyściej. I rzec muszę, że do dziś na czeskim basenie jest więcej Polaków nić Czechów. Nie lubię naszego kąpieliska, choć nie do końca wiem dlaczego. Zresztą, jak ma się porównanie z tym znajdującym się o rzut beretem od naszego, tak to już jest.
I w końcu pamiętam jak będąc w 1 klasie gimnazjum, pan z WoSu mówił, że mamy sobie zrobić zdjęcie z tabliczką, na której nie pamiętam już co było dokładnie napisane. W każdym razie stała ona daleko przejścia granicznego, a blisko samych Czech. Wydaje mi się, ze widniał na niej napis podobny: „Nie wolno przekraczać granicy przechodząc przez rzekę w tym miejscu”. Zdjęcia nie zrobiłam, chyba dlatego, że nie mogłam uwierzyć, że przejście graniczne zniknie na tak długo.
Żyjąc na granicy, mozna być w dwóch miejscach naraz 😀
a teraz można już przekraczać Olzę w każdym miejscu 😉